Anioły, jeżeli istnieją, zrywają z nas boki. Dostać ciało i nic o nim nie wiedzieć. Bez instrukcji obsługi.
– Olga Tokarczuk
– Toni Morrison
Ten cytat kiedyś znalazłam w internecie…Zachwycił mnie. Grzech zaniedbania? Inne słowa nie przychodzą mi do głowy. Zaniedbujemy w życiu wiele, ale rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że zaniedbujemy tak istotną rzecz, jak posiadanie ciała.
Kiedy je zaniedbujemy, ono zawsze – w swej mądrości – pokaże nam poprzez chorobę, upośledzenie i fizyczne niedomaganie. Zmusi nas do odwiedzin u lekarzy, do zajęcia się nim. Potrzeby ciała spychane do nieświadomości w końcu pokażą się, lecz nie w takiej formie, w jakiej byśmy tego chcieli. Ciało dopasowuje się do podświadomości, domaga się dotyku, czułości, dbałości o nie, a nie znając jego potrzeb, nie może inaczej jak tylko w negatywie – to jego krzyk.
Podstawowe potrzeby wynikają z zaspokojenia fizycznego: dostarczenia pokarmu, ubrania, utrzymania w czystości. Do Duszy zaś należy zadbanie o jego estetykę: smukłość, zdrowe pożywienie, namaszczanie olejkami, upiększanie u kosmetyczki, fryzjera, odpowiednio dobrany styl…
Zaniedbanie tej sfery cielesności tłumaczymy brakiem czasu, zabieganiem, a wystarczy niewiele, by co dzień, przez krótką chwilę się nim zająć.
Dostarczmy ciału przyjemności przez dotyk, masaż, ale przede wszystkim przyjemny i sensualne muśnięcie, które poruszy energię, pobudzi do działania i wyzwoli chęć do życia.
Dziś znacznie bardziej niż kiedyś zwracamy uwagę na formę zewnętrzną. Wiele kobiet odwiedza Fitness-Kluby i coraz więcej panów spotykamy w salonach piękności. Wszystko jest dozwolone, pod warunkiem zachowania równowagi i wyważenia. Wraz z potrzebami i zmianami zachodzącymi wewnątrz nas, mamy często potrzebę dokonywania zmian na zewnątrz. Nie tylko chcemy kreować, coś stworzyć, ale choćby zmienić fryzurę, image, styl…
Pamiętam w moim życiu okres silnego podzielenia, kiedy to nie wiedziałam zupełnie, co ze sobą zrobić, w jakim kierunku pójść i co rozpocząć. Odczuwałam natomiast silny przymus wyjścia z tego podzielenia. Objawiało się ono między innymi noszeniem czerni. Czasem patrzyłam w lustro i widziałam dwie kobiety, przy czym utożsamiałam się z obiema. Jedna o młodym wyglądzie i jasnym spojrzeniu; druga z przygaszonym, pustym po rozstaniu z mężczyzną wzrokiem.
Wraz z pogodzeniem się owego opuszczenia, akceptacją swego położenia, z odżałowaną stratą, zaczęłam zakładać rzeczy, które odzwierciedlały właśnie moje wnętrze i nową odkrytą potrzebę. Najpierw pojawiła się czerwień i czerń – ogień i ciemność. Idealnie to pasowało do mojego zbuntowania wobec tego, co mnie spotkało. Styl rockowy idealnie odzwierciedlał mojego zbuntowanego Ducha. Odczułam w sobie silnie głoszoną zasadę, że zanim pogodzimy się z faktem, doświadczeniem, najpierw musimy dopuścić do siebie niezgodę na sytuację, w której tkwimy, wydarzenie i faktyczny stan.
Kiedy uporałam się z moim buntem i bólem, przyszedł czas na stonowane ubrania, znów czarne, ale tym razem sukienki i spódniczki, czyli ubrania podkreślające kobiecość. Również kolory niebieskie i pomarańczowe, odkrywały mój spokój i chęć tworzenia, otwarcie na kreację.
Ile razy słyszę: nie noszę tego bo to niewygodne, bo nie lubię, NIE CZUJĘ.
Nie traktujmy naszej cielesności jako powłokę, którą trzeba nakramić, zapewnić sen, ale upiększajmy ją, kochajmy, dziękując każdego dnia, że możemy poprzez ciało pokazać się światu i służyć ludziom.

Co o tym myślisz?