Dlaczego nam się nie powodzi?
Dlaczego rzeczywistość się nie układa, a związki rozpadają? Dlaczego? Bo nie żyjemy w jedności ze sobą. Każdy tak mówi, tylko co to znaczy?
Długo nie słuchałam siebie, swego ciała, emocji, reakcji, które wyłaziły właśnie z tego, że zagłuszałam moje prawdziwe JA.
Co to znaczy ze sobą?
To znaczy postępować zgodnie z tym wszystkim co mnie konstytuuje, określa i tworzy jako jednostkę ludzką: umysł, uczucia, emocje, dusza, Duch., matka ziemia, ciało moje.
Czy zauważyłeś jak rzadko osoby zaangażowane w rozwój duchowy używają słowa Bóg? Nie trudno się domyślić, że w naszej kulturze to słowo jest mocno kojarzone z religią katolicką. Z chwilą, w której dostrzegamy, że działania Kościoła nie są idealne, odłączamy się od religii katolickiej, a wraz z nią pozostawiamy Boga w kościele.
Krocząc ścieżką duchowości poznajemy Źródło, anioły, wniebowstąpionych, a Bóg pozostaje gdzieś daleko poza nami. Konflikt oddzielenia od Źródła, czyli separacja od Boga prowadzi do utraty lub znacznego ograniczenia kontaktu z duszą, powoduje zaburzenia jasnego widzenia rzeczywistości bez zniekształceń narzuconych przez pryzmat naszego ego, oraz przyczynia się do powstawania dolegliwości na poziomie psychiki i ciała.
Wraz z wiarą w oddzielenie rozpoczęło się nasze błądzenie po ziemskim padole. Kiedy uwierzyliśmy, że to, co jest na zewnątrz nas, jest prawdą i że mamy dopasować się do zasad rządzących światem, zrzekliśmy się swojej mocy. Staliśmy się aktorami w filmie, który nadal tworzyliśmy, ale z chwilą odłączenia się od boskiej inspiracji zaczęliśmy tworzyć go nieświadomie. Działania podejmowane na oślep, często doprowadzały i nadal doprowadzają nas do poczucia wewnętrznej pustki, braku miłości, niedostatku, bólu i cierpienia.

Wszelkie poszukiwania na zewnątrz, pogoń za pieniądzem, poszukiwanie miłości, kobiety czy mężczyzny nie zaspokajają wewnętrznego poczucia braku, którego przyczyna jest często trudna do określenia. Myślimy, że może z kimś innym bylibyśmy szczęśliwsi, że może inna praca przyniosłaby nam spełnienie lub, że może, gdy będziemy mieć jeszcze więcej pieniędzy, wtedy lęk przed utratą bezpieczeństwa zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miliony złotych na koncie bankowym, czy partner z pięknym ciałem niczego nie zmienią. Poszukiwania na zewnątrz zawsze kończą się fiaskiem. W głębi duszy wiemy, że to w nas jest Źródło wszelkiej obfitości, powtórne połączenie się z Bogiem zapewni nam poczucie wewnętrznego spełnienia, spokoju i radości. Miłość bezwarunkowa, to boska miłość.
Zanim rozstałam się z moim mężem tuż po tym, jak wyzdrowiał z choroby guza mózgu – glejaka – miałam lawinę powtarzających się snów. Najczęściej był to motyw godżilli i końca świata. Słońce spadało na ziemię ciągnąc za sobą warkocz światła. Ziemia drżała osuwając mi spod nóg fundamenty, podłogę, glebę obok domu, drogę. Za każdym razem budziłam się z lękiem, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki koniec świata mnie czeka. Nie roztrząsałam tych wizji w kategoriach katastrofy globalnej, gdyż wiedziałam, że to moje obawy, moje obrazy i mój umysł, którego wizja porządku zostanie wkrótce zburzona.
Zadałam pytanie: Co byłoby dla mnie końcem świata? Pojawiało się kilka odpowiedzi, ale tylko jedna była autentyczna, która zresztą szybko się urzeczywistniła.
Rozstanie z mężem nie było dla mnie końcem, a jego śmierć.
Przez 20 lat uczyłam religii. Uważałam siebie za osobę uduchowioną. Mój kontakt z Bogiem przypominał przyjacielską z pogranicza małżeńskiej relację. Rozmawiałam z nim każdego dnia. Dziękowałam za dar życia córek, za małżeństwo i za wszystko, co z mężem zbudowaliśmy razem.
Kiedy zmarł, rzeczywistość się „rozjechała”, a świat się skończył. Straciłam całe dobro materialne, pracę, zakończyły się relacje, które trwały wiele lat, ogłosiłam upadłość. Jakże słowa oddają stan, w którym trwałam. Czytałam książki o upadłych aniołach, oglądałąm filmy, szukając odpowiedzi.
Przez wiele lat zadawałam sobie pytanie, dlaczego nagle, tak szybko, jak sen…
Kiedy zmarł, przysięga małżeńska we mnie trwała, lecz ja czułam się przez Boga oszukana. Przysięgaliśmy przed Jego obliczem, powierzając mu siebie, zdrowie i życie. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, by małżeństwo przetrwało, ale On nie zrobił nic. Żal do Wszechmocnego zakopałam głęboko i to nie tylko w ciemnicy umysłu, ale przede wszystkim w sercu. Odgradziłam się od niego i zamknęłąm w swej niezależności i obojętności przed Nim. Czułam, że tylko swoimi rękoma mogę zbudować rzeczywistość, jaką utraciłam. Modliłam się, lecz uwięzione pomiędzy murami fortecy myśli i słowa krążyły, nie mogą Go odnaleźć.
Nie czułam Go w swoim życiu. Nie widziałam znaków. Nie przenikał do moich żarliwych modlitw, które wyciskały łzy, a odpowiedzi od Niego przychodziły same. Duchowość, jaką poznałam po śmierci męża, była dla mnie „bujdą” i „nieprawdą, światem oderwanym od rzeczywistości.
Kilka tygodni temu ktoś zapytał mnie jak sobie poradziłam z lękiem i pustką po mężu. Zaczęłam krótką opowieść, którą przerwano mi i zapytano:
OBRAZIŁAŚ SIĘ NA BOGA?
Te cztery słowa, wypowiedziane w tym jednym momencie przeszyły moje serce, a ciało odczuło dreszcz. Byłam pewna, że ta spotkana osoba, była jak anioł, którego wysłał Bóg, aby mnie obudzić z długiego snu lub z długiego stanu hibernacji. Tego wieczoru, skierowałam się do Boga tymi słowami, co niegdyś. Chwilę odczekałam… Wstałam i sięgnęłam po książkę Łazariewa.
Jeden z najwyższych momentów akceptowania Bożej woli to wdzięczność wobec Niego. Dziękowanie Mu. Od tej pory, każdego dnia zaczęłam dziękować: za nowy poranek, za dzień, pracę, nawet za to, co wymagało wysiłku. Słowa powoli zamieniały się w uczucie. Forteca przestała spełniać swe zadanie, aż w końcu znikła.
Wracam znów do Niego. Odczuwam Jego opiekę. Słyszę w sercu Jego głos i wiem, że zawsze mogę Mu zaufać.
Mam znów sny zapowiadające transformację. Jadę drogą i nagle zawracam. Wzbijam się w górę samolotem, lecz towarzyszy temu lęk a zarazem ekscytacja. To sny zapowiadające mój kolejny etap w życiu, którego się boję.
Nie wiem dokąd mnie zaprowadzi nowa droga, na którą weszłam ale wiem, że nie jestem sama bo czuwa nade mną ON, TEN KTÓRY MNIE STWORZYŁ I TCHNĄŁ WE MNIE ŻYCIE.
Wiara… wystarczy <3

Co o tym myślisz?